Nieboskłon — więcej niż tylko kryminał

Zdarza się, że czytasz książkę, która nie pozwala Ci spać spokojnie - nie z powodu koszmarów, ale dlatego, że nie odchodzą pytania, które w niej wyłapujesz. Nieboskłon właśnie taka jest. To świat, w którym zło nie przychodzi tylko zza rogu - ono mieszka obok nas, w niedopowiedzeniach, w cieniu budynków, w pustce między ludźmi. To nie jest opowieść, po której czujesz ulgę, że to fikcja - to raczej przypomnienie, że granice empatii i sprawiedliwości bywają bardzo cienkie.


Trochę się drżałam na myśl, ile ludzkiego cierpienia może kroczyć obok niewinności - ile razy przeoczymy, ile razy uznamy, że coś “pewnie tak było” albo “to nie moja sprawa”. A Kanios zmusza, by nie odwracać wzroku.

Stróż, prokurator, który zdaje się ciągle balansować między gniewem a współczuciem - to bohater, który pokazuje, że człowiek w roli oskarżyciela też może być pełen wątpliwości. I w tym jest pięknie bolesne, że nawet jeśli wiemy, co jest dobre - czasami droga do tego, by je zrobić - jest rozmyta, stopiona z przeszłością, uprzedzeniami, lękiem.

Co zostaje po przeczytaniu? Uczucie niepokoju. Tego, że świat wokół może być mniej bezpieczny, niż byśmy chcieli wierzyć. Pragnienie, by więcej widzieć, bardziej słuchać. I że czasem nie wystarczy, że widzisz - żeby być odpowiedzialnym.

Jeśli szukasz kryminału, który nie da Ci spokoju - Nieboskłon jest na to gotów.

Październik – miesiąc zadumy, wdzięczności i małych zachwytów

Październik zawsze niesie ze sobą coś szczególnego. Z jednej strony ciepłe barwy liści, które jeszcze chwilę temu tańczyły na wietrze, z drugiej – coraz dłuższe wieczory, które skłaniają do zatrzymania się i pomyślenia o tym, co ważne. W moim życiu ten czas bywał różny – bywał czasem smutku, ale też początkiem czegoś nowego. Dlatego lubię w październiku przyglądać się codzienności z większą uważnością. To dobry moment na wdzięczność, refleksję i małe radości, które rozgrzewają serce.

Przygotowałam listę tematów na każdy dzień października – takich, które można wykorzystać do zatrzymania się na chwilę, do notatki w pamiętniku, krótkiego wpisu czy po prostu do osobistego przemyślenia.


Tematy na każdy dzień października

  1. O poranku – kawa czy herbata? O rytuałach, które otulają dzień.

  2. Pierwsze chłody – co we mnie budzi jesienne powietrze.

  3. Liść spadający z drzewa – o tym, co w moim życiu musiało odejść.

  4. Jesienne światło – złote promienie słońca i ich znaczenie.

  5. Cisza – jak brzmi, kiedy wieczorem otwieram okno.

  6. Ciepły sweter – ubranie, które daje poczucie bezpieczeństwa.

  7. Spacer wśród liści – o radości z małych kroków.

  8. Jesienny zapach – dym z komina, wilgoć ziemi, wspomnienia z dzieciństwa.

  9. Zupa dyniowa – smak domu i prostoty.

  10. Tęsknota – za kim lub za czym wraca najmocniej w jesieni.

  11. Ogień świecy – o blasku, który koi duszę.

  12. Wdzięczność – lista pięciu rzeczy, które dzisiaj mam.

  13. Książka na chłodny wieczór – co teraz czytam i dlaczego.

  14. Jesienne niebo – pełne chmur, pełne zachwytu.

  15. Początek nowego – nawet w opadaniu liści.

  16. Jesienny porządek – nie tylko w szafie, ale i w sercu.

  17. Ciepłe dłonie drugiego człowieka – o bliskości, która ogrzewa.

  18. Radość dziecka – wspomnienie z mojego dzieciństwa w październiku.

  19. Jesienny deszcz – kiedy ostatni raz pozwoliłam mu zmoczyć twarz.

  20. Samotny spacer – jak dobrze jest czasem iść samemu.

  21. Światło lampy – o miejscach, w których czuję się bezpieczna.

  22. Kasztan w kieszeni – drobne talizmany codzienności.

  23. Uśmiech obcego – spotkania, które zostają w pamięci.

  24. Jesienne kwiaty – ostatni kolor w ogrodzie.

  25. Czas dla siebie – jak go znajduję i dlaczego wciąż jest go za mało.

  26. Dom – co dziś znaczy dla mnie to słowo.

  27. Stare zdjęcie – historia, która do mnie wraca.

  28. Jesienny wiatr – o tym, co porusza moje myśli.

  29. Cisza cmentarza – o pamięci i zadumie.

  30. Wszystkich Świętych – o tych, którzy byli przede mną.

  31. Dzień zaduszny – o nadziei, że nikt nie odchodzi naprawdę.

Tak wygląda mój październik – pełen zatrzymań, powrotów do wspomnień i szukania ciepła w drobiazgach. Każdy dzień niesie w sobie coś, co można zauważyć, jeśli tylko pozwoli się sobie zwolnić. Pisząc tę listę, pomyślałam, że to trochę jak osobisty kalendarz wdzięczności – każdy temat to otwarte drzwi do refleksji. Może znajdziesz w nich coś dla siebie? A może podsuną Ci własne skojarzenia i wspomnienia. Bo w końcu jesień to nie tylko czas przemijania, ale i pięknego dojrzewania – w przyrodzie i w nas samych.

Urodzinowy czas wdzięczności

Dzisiaj mam urodziny. Nie wiem, kiedy ten czas tak szybko minął, ale wiem jedno – w tym roku nie potrzebuję wielkich fajerwerków. Wystarczy mi cisza, parę bliskich dusz i moje zwierzaki.

Na zdjęciu możecie zobaczyć Rico – jednego z trzech moich futrzanych towarzyszy. Obok mnie zawsze są też jego koci bracia i Sisi – moja wierna sunia, która potrafi rozproszyć każdy cień smutku. Kiedy tak patrzę na ten kadr ze słonecznikami, mam wrażenie, że to cała metafora życia: koty i pies symbolizują codzienność, przyjaźń i ciepło domu, a słoneczniki – światło, nadzieję i siłę, by zawsze odwracać się ku słońcu, nawet jeśli niebo jest szare.

Moje urodziny to nie tylko kolejny rok w kalendarzu. To moment, w którym zatrzymuję się i myślę o tym, co mam – a naprawdę mam za co dziękować. Życie nauczyło mnie, że nawet jeśli wiele się traci, zawsze można znaleźć promień światła, który daje siłę.

A więc – ja, moje trzy koty, Sisi i bukiet słoneczników witamy nowy rok w moim życiu. 🌻 Oby był pełen prostych radości, mruczenia, merdania ogonem i chwil, które rozgrzewają serce.

Poranna niedzielna kawa

Niedzielny poranek ma w sobie coś wyjątkowego. Nie pędzi, nie pogania, nie stawia wymagań. Siadam z filiżanką kawy, patrzę na bukiet słoneczników w wazonie i myślę, że czasem naprawdę niewiele potrzeba, by poczuć spokój.

Słoneczniki w środku tygodnia

Czasem w zwykłym dniu zdarzają się cuda. Takie małe, ciche, ale tak bardzo znaczące. Dostałam bukiet słoneczników. Ogromny, pełen słońca w najpiękniejszym kolorze, który zawsze rozświetla moje myśli.

Nie było żadnej okazji. Nie było urodzin, imienin ani święta. Była po prostu… chęć, by powiedzieć „myślę o Tobie”. Tak, to zrobił on - ktoś, kto jest ze mną w radościach i w trudach, kto zna każdy zakamarek mojej duszy i wie, że słoneczniki to dla mnie coś więcej niż kwiaty.

Patrzyłam na te żółte płatki i pomyślałam, jak niezwykłe są gesty, które mówią więcej niż słowa. Gesty, które zostają w sercu na długo. Bo czasem nie trzeba wielkich słów, wielkich deklaracji - wystarczy jeden bukiet, jeden moment, jeden uśmiech.

Dziękuję Ci, że wiesz, jak sprawić, by zwykły dzień stał się wyjątkowy. Za pamięć, za serce, za to, że jesteś.

A ja… ja będę te słoneczniki obserwować długo. I czuć przy nich ciepło, które przynosi tylko prawdziwa bliskość.

Pomroki – kiedy mrok mówi więcej niż światło

Czasem książki przychodzą do nas w odpowiednim momencie. Tak było z Pomrokami Mariusza Kaniosa. Nie czytałam – bo na czytanie w papierze zwyczajnie brakuje mi ostatnio dnia – tylko słuchałam. I dobrze, bo głos Filipa Kosiora dodaje tej historii jeszcze większej głębi. On potrafi tak opowiadać, że nawet najciemniejsze strony stają się jeszcze bardziej realne.

Pomroki to nie jest lekka opowieść na poprawę humoru. To wejście w mrok – w ludzkie słabości, w to, co chowa się w zakamarkach duszy i umysłu. Nie da się jej słuchać „w tle”, bo zaraz coś wciąga, zatrzymuje i każe myśleć. A może właśnie o to chodzi w dobrej literaturze – żeby nie była tylko rozrywką, ale zostawiała echo w środku?

Słuchając, miałam poczucie, że ten mrok nie jest tylko literacką fikcją. Każdy z nas nosi w sobie jakieś cienie. Kanios o tym przypomina, ale nie zostawia czytelnika samego w ciemności – między wierszami tli się światło, że człowiek wciąż może wybierać.

Może właśnie dlatego tak mnie ta książka poruszyła. Bo oprócz kryminału, zagadki i zbrodni, to też lustro – takie, w które nie zawsze mamy odwagę spojrzeć. 

Już ją czuję w powietrzu…

Jeszcze kalendarz pokazuje lato, ale poranki mówią coś innego. Powietrze pachnie inaczej - chłodniej, świeżej, jakby ktoś dodał do niego nutę jabłek i dymu z pierwszych ognisk. Wieczory robią się krótsze, a ja zamiast otwierać okna, częściej sięgam po koc. I wiecie co? Kocham to.

Jestem niepoprawną jesieniarą. Dla mnie jesień to nie smutek, ale miękki sweter, kubek gorącej herbaty, książka, zapach pieczonych jabłek i to światło – złote, rozlewające się po wszystkim, jakby świat chciał się jeszcze raz wystroić przed zimą.

Czuję w sercu, że nadchodzi moja pora roku. Czas zwolnienia, zadumy i tych małych rytuałów, które sprawiają, że codzienność staje się piękniejsza.

A Wy – czujecie już jesień w powietrzu? 

Żelazowa Wola - między słowem a milczeniem

Byliśmy w Żelazowej Woli. Ja i mój wieloletni przyjaciel - ten od rozmów, które nigdy się nie kończą i od milczeń, które wcale nie są niezręczne.

To miejsce zna każdy z nazwy, ale nie każdy pozwala sobie, żeby je naprawdę poczuć. My pozwoliliśmy.
Spacerowaliśmy alejkami, które same w sobie są jak preludia - krótkie, a jednak pełne. Dźwięków nie trzeba było szukać - były w powietrzu, w szumie drzew, w krokach na kamieniach, w tym, że człowiek nagle zatrzymuje się i czuje, że tu naprawdę coś się zaczęło.

Nie opowiem Wam historii tego domu. Nie będę przewodnikiem, bo to nie o fakty tu chodzi. To było spotkanie z ciszą, z muzyką, z pamięcią i - chyba najbardziej - z nami samymi.

Patrzyłam na mojego przyjaciela i myślałam, jak rzadko w życiu ma się kogoś, z kim można być tak zwyczajnie, a jednocześnie głęboko. Patrzył na mnie, uśmiechał się i wiedziałam, że oboje pamiętamy więcej, niż mówimy.

Żelazowa Wola nie była tylko miejscem. Była chwilą. Taką, którą zabieram ze sobą - żeby przypominała, że w codziennym hałasie też da się usłyszeć muzykę. 





Czego nauczyła mnie wieś, mieszkając w mieście?

Urodziłam się i wychowałam w Toruniu. Miasto było moim światem - znajome ulice, szkoła, tramwaje, zapach pierników i dźwięk hejnału z wieży Ratusza. A jednak od dziecka marzyłam o czymś innym. O ciszy, przestrzeni, śpiewie koguta o świcie i tej magicznej prostocie życia na wsi. To marzenie się spełniło - zamieszkałam na wsi i odkryłam, że to był mój żywioł. Tam nauczyłam się patrzeć na świat spokojniej, uważniej i… z większym dystansem. Ale los sprawił, że znów wróciłam do miasta. I choć wokół mnie więcej betonu niż pól, wieś została we mnie na zawsze. I wiecie co? Te doświadczenia bardzo się w mieście przydają.


1. Szacunek do czasu i cierpliwość

Na wsi człowiek szybko rozumie, że nic nie przyspieszy - marchewka urośnie, kiedy będzie chciała. W mieście ta lekcja działa w kolejkach, na czerwonym świetle czy w korku.

2. Docenianie prostych rzeczy

Na wsi ławka pod domem i kubek herbaty smakowały jak luksus. W mieście mam balkon i doniczkę bazylii - i to mi w zupełności wystarczy.

3. „Zrób to sam”

Wieś nauczyła mnie kombinowania: jak coś się zepsuło, trzeba było wymyślić sposób, żeby działało. Dziś w mieście też nie lecę od razu do sklepu - najpierw sprawdzam, czy da się poradzić inaczej. Da się. Prawie zawsze.

4. Kontakt z ludźmi

Na wsi sąsiedzi wiedzieli o mnie wszystko. W mieście niby jest bardziej anonimowo, ale dzięki tamtemu doświadczeniu nie mam problemu, żeby się uśmiechnąć czy zagadać. Czasem zwykłe „dzień dobry” robi dzień lepszym - i dla mnie, i dla kogoś obok.

5. Bliskość natury

Wieś to natura na wyciągnięcie ręki. W mieście trzeba jej trochę poszukać - w parku, na balkonie, w ćwierkaniu wróbli między blokami. Ale wiejska wrażliwość sprawia, że widzę te małe cuda i dzięki nim miasto nie jest tylko szare.

Czy tęsknię za wsią? Bardzo. Ale wiem jedno: choć adres mam miejski, w sercu wciąż noszę wieś. Bo to nie tylko miejsce - to sposób patrzenia na życie.

A Wy? Czy macie w sobie kawałek miejsca, które zostało z Wami na zawsze, choć dziś żyjecie gdzie indziej?

Z wsi do miasta – Sunflower w nowej odsłonie

Hej Kochani. Ostatnio dostałam komentarz od jednej z Was, który długo krążył w mojej głowie. Napisała, że Sunflower powinien wrócić do korzeni… i wiecie co? Ma rację. To właśnie ten komentarz sprawił, że postanowiłam przyjrzeć się blogowi i trochę go odświeżyć.

Sunflower powstał, kiedy mieszkałam na wsi. Tam, wśród pól, zwierząt i porannych mgieł, powstawały moje pierwsze wpisy, prosto z serca i codzienności. Dziś moje życie wygląda inaczej. Mieszkam w mieście, moje dni są szybsze, ale wciąż chcę dzielić się z Wami tym, co ważne, co cieszy, bawi albo zmusza do myślenia. Dlatego Sunflower trochę się zmienia, ale spokojnie, korzenie zostają. Wspomnienia z wsi, rękodzieło, moje małe radości i refleksje - wszystko to, co tworzyło duszę tego bloga, nadal będzie tu obecne.

Nowa koncepcja to po prostu ja teraz, tu i teraz, w mieście. Będą moje myśli, codzienne chwile, twórcze projekty i krótkie opowieści z życia. Wszystko w moim stylu - z humorem, ciepłem i odrobiną nostalgii. Chcę, żebyście czuli się tu jak u mnie w pokoju, przy kubku herbaty, kiedy rozmawiamy o tym, co naprawdę ważne. I mam nadzieję, że zostaniecie ze mną w tej nowej odsłonie Sunflower. 

Dziękuję, że jesteście – i że mogę to wszystko pisać dla Was.

Wasza - Sunflower 🌻 

5 mitów o lipodemii, które warto obalić

Lipodemia to wciąż mało znana choroba, a wokół niej narosło wiele nieporozumień. Często osoby zmagające się z tym schorzeniem spotykają się z błędnymi przekonaniami, które zamiast pomagać - ranią i utrudniają szukanie wsparcia. Dziś chcę obalić 5 najpopularniejszych mitów o lipodemii.


Mit 1: To tylko nadwaga, wystarczy schudnąć

Prawda: Lipodemia to choroba tkanki tłuszczowej, która nie reaguje na dietę ani ćwiczenia. Mimo odchudzania nogi i inne partie ciała mogą pozostawać opuchnięte i bolesne.


Mit 2: Ból i obrzęk to efekt braku ruchu

Prawda: Ból związany z lipodemią wynika z patologicznych zmian w tkance tłuszczowej i naczyń limfatycznych. Aktywność fizyczna jest ważna, ale nie rozwiązuje przyczyny dolegliwości.



Mit 3: To wina złych nawyków żywieniowych

Prawda: Lipodemia ma podłoże genetyczne i hormonalne. Styl życia nie jest przyczyną choroby, choć zdrowa dieta i aktywność mogą pomóc w poprawie samopoczucia.

  

Mit 4: Każda kobieta z grubszymi nogami ma lipodemię

Prawda: Lipodemia to przewlekła choroba, a nie cecha estetyczna. Charakterystyczna jest symetryczna opuchlizna nóg (czasem ramion), ból, siniaki i trudność w redukcji tkanki tłuszczowej.



Mit 5: Nie ma sensu się diagnozować, bo nie ma leczenia

Prawda: Choć lipodemia jest przewlekła i nie można jej całkowicie wyleczyć, wczesna diagnoza pozwala na wdrożenie terapii łagodzącej objawy i spowalniającej postęp choroby.


Dlaczego warto znać fakty?

Edukacja to pierwszy krok do akceptacji i odpowiedniej pomocy. Jeśli podejrzewasz u siebie lipodemię, nie ignoruj objawów i szukaj wsparcia u specjalistów. 

Kreatywność na Papierze: 7 Technik Journalingu, Które Odblokują Twój Potencjał

Wyobraź sobie poranek, kiedy zamiast przewijać zawartość smartfona, otwierasz pustą kartkę i zaczynasz kreować własny świat. To moment, w którym każda linijka staje się eksploracją nieodkrytych obszarów Twojej wyobraźni. Kreatywność nie musi być czymś zarezerwowanym dla artystów - wystarczy odrobina odwagi, aby sięgnąć po pióro i pozwolić myślom swobodnie płynąć. Journaling to narzędzie, które nie tylko zapisuje Twoje myśli, ale otwiera drzwi do nowych możliwości, inspiracji i wewnętrznego potencjału. W tym wpisie odkryjesz siedem sprawdzonych technik, które pomogą Ci przełamać bariery, odblokować kreatywność i nadać Twoim zapiskom nowy, nieoczekiwany wymiar. Każda metoda to jak mały eksperyment - okazja, by spojrzeć na codzienność z zupełnie innej perspektywy.


1. Wolne Pisanie - Pozwól Słowom Płynąć

Zacznij od prostego ćwiczenia: ustaw timer na 10 minut i pisz bez przerwy, nie zatrzymując się na poprawki ani autocenzurę. Pozwól, aby strumień myśli nagle przelewał się na papier. To doskonały sposób, aby oczyszczać umysł i przełamać blokady twórcze.

2. Mapy Myśli - Rysuj Swoje Pomysły

Wyciągnij kartkę i narysuj centralny punkt - może to być Twoje marzenie, cel lub temat, który chcesz zgłębić. Następnie, rozbuduj mapę, dodając gałęzie z towarzyszącymi myślami, inspiracjami i skojarzeniami. Ta wizualna technika pomaga lepiej zrozumieć zależności między pomysłami i stwarza przestrzeń do twórczych skojarzeń.

3. Collage Journaling - Połącz Słowa i Obrazy

Czasem jedno zdjęcie mówi więcej niż tysiąc słów. Dodaj do swojego dziennika wycinki z magazynów, rysunki, zdjęcia lub nawet drobne doodle. Łączenie słów z obrazem to doskonały sposób na wizualizację swoich marzeń i uczuć, a efekt kreatywnej mozaiki może być naprawdę inspirujący.

4. Listy Cudów - Zapisz, Co Cię Zachwyca

Stwórz listę małych rzeczy, które codziennie dodają blasku Twojemu życiu. Może to być ulubiony zapach, dźwięk, smak, a nawet chwilowa emocja. Prowadzenie takiej listy pomaga docenić codzienne cuda, a jednocześnie otwiera umysł na nowe, kreatywne skojarzenia.

5. Technika Pytań - Pogłębiaj Refleksję

Zadaj sobie kilka głębokich pytań, takich jak: „Co tak naprawdę mnie inspiruje?”, „Jakie historie niesie moje serce?” lub „Jak mogę zmienić swoje życie już dziś?” Odpowiedzi zapisz swobodnie, pozwalając, aby każda myśl prowadziła do kolejnej. Sztuka zadawania pytań to doskonały sposób na otwarcie umysłu i eksplorację własnych pragnień.

6. Dziennik Uczuć – Emocje na Papierze

Czasem warto po prostu wylać swoje uczucia na papier. Opisz, co czujesz - bez owijania w bawełnę, bez oceniania. Takie notatki to nie tylko forma ekspresji, ale też okazja do zrozumienia i przetworzenia emocji, co często prowadzi do nowych, nieoczekiwanych inspiracji.

7. Kreatywne Wyzwania – Zmieniaj Formę i Technikę

Co tydzień wypróbuj coś nowego - napisz dziennik w formie listu do siebie, stwórz wiersz, albo opowiedz historię w formie dialogu. Eksperymentowanie z różnymi stylami pozwala odkrywać, która forma najlepiej rezonuje z Twoją duszą, i sprawia, że każdy zapisową staje się fascynującą przygodą.

Dziennik to przestrzeń bez granic - miejsce, gdzie Twoje marzenia, refleksje i niezliczone myśli mogą nabierać kształtu. Eksperymentuj z powyższymi technikami, próbując raz po raz nowych form wyrazu. Każdy zapis to krok w stronę poznania siebie i odkrycia potencjału, o którym być może nie miałeś wcześniej pojęcia. Pamiętaj, że kreatywność nie zna ograniczeń - wystarczy tylko odrobina odwagi, aby każdy dzień stał się Twoim osobistym arcydziełem.

Wyciągnij pióro i pozwól, by kreatywność zaczęła mówić własnym językiem. Podziel się w komentarzach swoimi doświadczeniami i odkryciami - kto wie, może to właśnie Twoja historia zainspiruje kogoś innego do rozpoczęcia własnej przygody z journalingiem?

Czas na eksperymenty na papierze. Czas odkryć nowe źródła kreatywności!

„Dobry człowiek” – kiedy tytuł brzmi zbyt niewinnie

Są książki, które czytasz dla czystej rozrywki. A są takie, które niepostrzeżenie wyciągają cię z fotela i każą wstrzymać oddech, bo nie wiesz, co za chwilę się wydarzy. „Dobry człowiek” Mariusza Kaniosa właśnie tak działa. Nie będę zdradzać fabuły, bo u Kaniosa połowa frajdy to odkrywanie, że to, co wydaje się oczywiste, po kilku stronach wywraca się do góry nogami. Ale powiem tyle: to trzeci tom i widać, że autor zna swoich bohaterów tak dobrze, że mógłby z nimi pić poranną kawę.

Tu nie ma przypadkowych tropów ani szczęścia w stylu „a tu nagle znalazłem dowód pod kanapą”. Bohater nie odpuszcza, dopóki nie doprowadzi sprawy do końca. Czasem wygląda to jak działanie wbrew logice, ale właśnie to nadaje mu ludzkiego wymiaru. Najbardziej wciąga to, że „Dobry człowiek” pokazuje, jak cienka jest granica między wymierzaniem sprawiedliwości a osobistą obsesją. Czytasz i nagle orientujesz się, że kibicujesz wyborom, które wcale nie są krystaliczne moralnie. To ten moment, gdy w zwykły dzień nagle odkrywasz w sobie pragnienie zemsty - choć wiesz, że to nie skończy się dobrze.

Podoba mi się, że Kanios nie idzie w przesadny dramat ani moralizatorstwo. Dostajemy historię, w której napięcie rośnie z każdą stroną, a zakończenie… no cóż, zostawi cię z uczuciem lekkiego niedosytu i pytaniem: „To już?!”.

„Dobry człowiek” to książka dla tych, którzy lubią kryminały inteligentne, trochę mroczne, ale podszyte tym, co najgorsze i najlepsze w człowieku. Po lekturze miałam ochotę zacząć całą serię od początku.

Tego nie widać na pierwszy rzut oka – moja historia z lipodemią

Jeszcze kilka dni temu myślałam, że po prostu taka już jestem. Grubsze nogi, których nic nie rusza, siniaki nie wiadomo skąd, ból, zmęczenie i wieczorna opuchlizna. I ciągłe poczucie, że coś jest ze mną nie tak. Nie raz słyszałam: „Wystarczy trochę schudnąć”; „Ruszaj się więcej”; „To genetyka, nic z tym nie zrobisz”; „Każda kobieta ma takie nogi”. I wiesz co? Uwierzyłam. A potem zobaczyłam zdjęcia. 


Zupełnie przypadkiem trafiłam na zdjęcia kobiet z lipodemią – przewlekłą chorobą tkanki tłuszczowej. I… zamarłam. Bo na tych zdjęciach zobaczyłam siebie. Objawy, które zawsze wydawały mi się „normalne” albo „moją winą”, nagle miały nazwę. Wszystko zaczęło układać się w całość:
  • Symetrycznie grubsze nogi, niepasujące do reszty ciała
  • Ból i uczucie ciężkości

  • Tkanka tłuszczowa, która nie reaguje na dietę ani ruch

  • Siniaki od niczego

  • Opuchlizna wieczorem

I wtedy dotarło do mnie coś ważnego. Tonie jest moja wina. Nie jestem leniwa. Nie jem za dużo. Nie przesadzam. Po prostu mam lipodemię.

Z jednej strony poczułam ulgę – że w końcu wiem, że to coś ma nazwę, że nie jestem jedyna.
Z drugiej - strach. Co teraz? Jak się leczy? Czy da się to zatrzymać? Ale wiesz co? Najważniejsze, że już wiem. Bo niewiedza boli najbardziej.

Dziś jestem dopiero na początku tej drogi. Uczę się, szukam rzetelnych informacji, czytam historie innych kobiet. I chcę się tym dzielić - tutaj, na blogu, na Instagramie, na Facebooku.

Może ktoś z Was zobaczy siebie w tym, co piszę. Może ktoś przeczyta i pierwszy raz pomyśli: hej, to nie musi być tylko moja wina. A może któraś z Was już przez to przeszła i będzie dla mnie wsparciem?

Jeśli podejrzewasz u siebie lipodemię – zostań tu, będę się dzielić wszystkim, co odkrywam.
Jeśli nie masz pojęcia, o czym piszę – tym bardziej warto zostać. Bo może ktoś z Twoich bliskich to właśnie przeżywa.

A Ty? Znasz swoje ciało na tyle, żeby powiedzieć, co jest „normalne”, a co nie? Zatrzymujesz się czasem, żeby siebie posłuchać?

W kolejnym wpisie opowiem, czym dokładnie jest lipodemia, jak ją rozpoznać i dlaczego tak wiele kobiet przez lata nie ma pojęcia, że choruje.

Do zobaczenia - Sunflower 

Magnez, sód i wapń – czyli jak nie zwariować na keto po pięćdziesiątce

Kiedy zaczęłam keto, sądziłam, że największym wrogiem będzie sernik bez cukru i tęsknota za chlebem. A tu niespodzianka – walka toczy się o... elektrolity. Mam 54 lata. Przeszłam swoje – i życiowo, i zdrowotnie. Depresję mam na koncie (zaliczoną i zaleczoną). Teraz walczę o dobrą formę, święty spokój i zero skurczy łydek o 3 w nocy. Dlatego dziś bez ściemy – co biorę, po co, w jakiej formie i dlaczego akurat to działa.


1. Magnez – mój wieczorny anioł stróż

Na keto magnez ucieka z organizmu jak facet z odpowiedzialności. Więc trzeba go łapać i uzupełniać.
Glicynian – to mój hit. Wycisza, rozluźnia, pomaga zasnąć bez walenia głową w poduszkę. Wieczorem biorę dwie kapsułki i idę spać jak człowiek, nie jak zombie z Netflixa.
 
2. Sód i spółka – elektrolity, które ratują dzień

Na keto spada insulina, nerki wyrzucają wodę, z wodą lecą elektrolity i człowiek leży jak flak. Dlatego codziennie: miarka proszku Aliness do wody. Bez cukru, bez dziadostwa. Czasem saszetka Osmozy w torebce, bo wiadomo – życie w ruchu. Serio, to jak ładowarka dla ciała. Z rana piję i czuję, że mogę ogarnąć cały świat (albo przynajmniej zakupy w Biedronce).

3. Wapń z witaminą D3 i K2 – kości też mają swoje potrzeby

Nie jestem już nastolatką, więc stawy i kości traktuję poważnie. Szczególnie że na keto wapń potrafi się rozregulować. Biorę cytrynian wapnia z D3 i K2 – wszystko razem, żeby nie robić doktoratu z suplementacji. Po prostu: dwie kapsułki z obiadem i mam temat z głowy. Moje kości są mi wdzięczne. I kolana też.

Dodatki z wyższej półki (czytaj: z rozsądku)
  • Ashwagandha – na stres, na ludzi i na poniedziałki.

  • Omega-3 – dla mózgu i nastroju, żeby nie być potworem w kapciach.

  • Witamina D3 – bo słońce czasem się chowa, a ja nie chcę się chować razem z nim.

Zrobiłam sobie grafikę na telefon. Jeśli chcesz, znajdziesz ją w moich mediach społecznościowych. Albo daj znać – podeślę. Bo wiecie co? Nie chcę już tylko przetrwać. Chcę żyć – dobrze, świadomie i... bez skurczu w łydce.

A Ty? Co suplementujesz po 50-tce? Masz swoje patenty na keto i pogodę ducha? Daj znać w komentarzu albo na moim Instagramie @sunflower_umnienawsi

#keto #suplementacja #kobieta50plus #sunflowerblog #życiebezściemy #świadomaopieka 

Sierpniowe tematy do journalingu – pisz, by usłyszeć siebie

Sierpień to taki miesiąc na pograniczu. Lato jeszcze trwa, ale poranki już pachną jesienią. To dobry czas, żeby zatrzymać się na chwilę i zajrzeć w siebie. Poniżej podrzucam Ci 31 tematów do journalingu - możesz pisać codziennie, raz w tygodniu albo wtedy, gdy coś w Tobie szepnie: "zatrzymaj się". Nie musisz mieć pięknego notesu. Nie musisz mieć idealnego nastroju. Wystarczy, że masz siebie.


Tematy do journalingu – sierpień 2025
  1. Czego potrzebuję od sierpnia?

  2. Co w lipcu mnie zaskoczyło?

  3. Moja ulubiona letnia chwila z dzieciństwa.

  4. Jak dbam o swoje ciało w upalne dni?

  5. Co mnie ostatnio ucieszyło bardziej, niż się spodziewałam?

  6. Moja relacja z odpoczynkiem – jaka jest naprawdę?

  7. 5 rzeczy, które sprawiają, że czuję się sobą.

  8. Kiedy ostatni raz poczułam się lekko?

  9. Co chcę zostawić za sobą przed jesienią?

  10. Czego się boję, ale chcę spróbować?

  11. Moja codzienność – jaka jest, a jaka bym chciała, żeby była?

  12. Co robię tylko latem?

  13. Jakie dźwięki kojarzą mi się z sierpniem?

  14. Miejsce, do którego chcę wracać – i dlaczego.

  15. Moje emocje w skali pogody – dziś jestem jak…

  16. Komu chciałabym coś powiedzieć, ale wciąż milczę?

  17. Co daje mi poczucie bezpieczeństwa?

  18. Małe rzeczy, które ostatnio doceniłam.

  19. Czego potrzebuje moja dusza?

  20. Moja definicja wolności.

  21. Jak wyglądałby mój idealny dzień?

  22. Czego uczy mnie cisza?

  23. Co w sobie lubię, choć kiedyś to ukrywałam?

  24. Jakie mam dziś potrzeby – emocjonalne, fizyczne, duchowe?

  25. Gdybym mogła coś sobie obiecać – co by to było?

  26. Co mnie ostatnio rozczarowało – i co z tym zrobiłam?

  27. Moja relacja z naturą – jak ją pielęgnuję?

  28. Jakie myśli noszę codziennie, choć już mi nie służą?

  29. Co mnie koi?

  30. Kim byłam rok temu, a kim jestem dziś?

  31. Czego chcę od września?

Możesz pisać jednym zdaniem. Możesz napisać list, modlitwę, skargę do nieba albo wiersz. Możesz też po prostu usiąść z herbatą i pomyśleć nad pytaniem. Nie chodzi o formę. Chodzi o spotkanie ze sobą. Jeśli któryś temat szczególnie Cię poruszy – podziel się nim w komentarzu lub w wiadomości. Będzie mi miło wiedzieć, że piszemy razem.

To nie zło mnie przestraszyło. Tylko to, że wygląda znajomo.

Nie wiem, czy to kwestia fabuły, głosu lektora, czy może mojego nastroju. Ale drugi tom Mariusza Kaniosa wszedł mi pod skórę. Tak bez uprzedzenia. I został tam na dłużej, jak zapach dymu po ognisku. Nie miałam planu na tę książkę. Po prostu kliknęłam „play”, zrobiłam herbatę i zaczęłam słuchać. Wydawało mi się, że po pierwszej części wiem, czego się spodziewać. Otóż – nie wiedziałam nic. Bo „Karty zła” to już nie rozmowa o sumieniu. To partia pokera z czymś, co wcale nie wygląda jak potwór.

Wciąga... ale nie tak, jak myślisz

To nie akcja trzymała mnie przy tej historii. To to dziwne uczucie, że gdzieś już to słyszałam. Że takie rzeczy nie dzieją się tylko w książkach. Że zło nie zawsze robi dźwięk. Czasem siedzi cicho. Czasem się uśmiecha. Czasem pyta, czy chcesz jeszcze herbaty.

Każdy nosi jakieś karty

I ja swoje też mam. Może nie są aż tak brudne, ale czy na pewno czyste? To jest ten typ książki, po której zaczynasz się zastanawiać, czy przypadkiem nie przegapiłaś jakiegoś ważnego ruchu. I czy czasem nie grałaś w cudzej grze, nie znając stawki.

To nie jest książka, którą się kończy

To jest książka, którą się nosi. W emocjach, w pytaniach, w tym „co by było, gdyby…”. Nie mam ochoty pisać, że to dobra powieść. Mam tylko potrzebę powiedzieć, że czuję się po niej trochę mniej naiwna. I że to chyba dobrze.

Czarna Porzeczka – Słodko-Kwaśny Skarb Natury, który Odmieni Twoją Kuchnię!

Wyobraź sobie eksplozję intensywnego smaku, który w jednej małej porzeczce kryje moc nie do przecenienia. Czarna porzeczka to prawdziwy dar natury – soczysta, lekko cierpka, a jednocześnie słodkość jej miąższu sprawia, że staje się niezastąpionym składnikiem nie tylko w deserach, ale i w daniach wykwintnych. Już od pierwszego kęsa poczujesz, że to owoc z historią, którym trudno się nie zauroczyć. Jej niebanalny charakter, pełen aromatów, pobudza apetyt i jednocześnie kusi bogactwem zdrowotnych właściwości. Wyrusz ze mną w kulinarną podróż, by poznać tę małą, ale jakże potężną niespodziankę, która od lat króluje na stołach mistrzów kuchni i entuzjastów zdrowego stylu życia.

Bogactwo zdrowia ukryte w małej porzeczce. Czarna porzeczka to prawdziwa bomba witaminowa. Obfituje w witaminę C – składnik niezbędny do budowy odporności, a także witaminy A i E, które dbają o zdrową skórę oraz wzrok. Dodatkowo jej falujące zaokrąglone antyoksydanty pomagają neutralizować wolne rodniki, wspierając walkę z procesami starzenia i dbając o kondycję organizmu. Nie możemy zapomnieć o błonniku, który reguluje trawienie, czyniąc z czarnej porzeczki prawdziwą sprzymierzeńczynię Twojego układu pokarmowego. To właśnie dzięki temu zestawowi składników owoc staje się nie tylko pyszną przekąską, ale i naturalnym wspieraczem zdrowia w codziennej diecie.

Kulinarne zastosowania – od tradycji po nowoczesność. W kuchni czarna porzeczka odnajduje swoje miejsce na wiele sposobów. Mistrzowie kulinarnych eksperymentów doceniają ją zarówno w wersji surowej, jak i gotowanej. Możesz dodać ją do lekkich sałatek, gdzie kwaśność owocu kontrastuje z delikatnymi listkami zieleni, lub wykorzystać do wyrazistych sosów, które idealnie komponują się z daniami mięsnymi, na przykład z kaczką czy dziczyzną. Z czarnej porzeczki powstają również wyśmienite konfitury, kompoty oraz orzeźwiające napoje, które odświeżą każde popołudnie. Nie brakuje co prawda klasycznych przepisów, ale coraz częściej kucharze eksperymentują, tworząc nietypowe desery i dania fusion, które harmonijnie łączą tradycję z nowoczesnością. Każdy, kto pragnie nadać swoim potrawom niebanalnego charakteru, znajdzie w czarnej porzeczce źródło inspiracji, która nie tylko zaskoczy smakiem, ale i doda energii.

Odważ się odkryć moc natury! Teraz, gdy już przekonałeś się o niezwykłych właściwościach czarnej porzeczki, nie ma lepszego momentu, by dać się ponieść kulinarnym eksperymentom. Spróbuj dodać ją do swoich ulubionych dań, odkryj nowe połączenia smakowe i pozwól, aby natura wprowadziła odrobinę magii do Twojej kuchni. Pamiętaj, że każdy nowy przepis to okazja, aby dbać o zdrowie, celebrując życie w najczystszej, smakowitej formie. Odważ się, eksperymentuj, a czarna porzeczka z pewnością wynagrodzi Twoją kreatywność niepowtarzalnym aromatem i dynamiką smaku. Smacznego i na zdrowie!

Zanim świat się obudzi – moje 5 minut dla siebie

Kiedyś zaczynałam dzień od Facebooka. Budzik dzwonił, a ja z zamkniętym jeszcze okiem już sprawdzałam powiadomienia. Ktoś wrzucił zdjęcie śniadania, ktoś inny pisał o życiu, którego nie miałam. I zanim się obejrzałam – dzień nie był już mój.

Dziś… zanim ktokolwiek napisze, zanim świat się w ogóle rozkręci – ja mam swoje pięć minut. Tylko dla siebie. W ciszy, z kubkiem kawy na balkonie i widokiem przez okno, który nigdy nie ma filtra.


Moje poranne rytuały:
  1. Kubek kawy bez telefonu. To moja pierwsza modlitwa. Nie patrzę w ekran. Patrzę w parującą filiżankę.

  2. 3 linijki w zeszycie:

    • Dziś chcę...

    • Jestem wdzięczna za...

    • Jedna dobra myśl na start

  3. Balkon. Natura. Oddech. Czasem 5 minut patrzenia na niebo wystarcza, żeby przypomnieć sobie, że świat nie kręci się wokół powiadomień.

  4. Plan z dystansem. Nie „muszę zrobić wszystko”. Muszę... wziąć siebie pod uwagę.

Co to zmienia?
  • Zaczynam dzień jako JA, nie jako trybik.

  • Moje myśli nie są cudze. Są moje.

  • Jestem spokojniejsza, mniej impulsywna.

  • Mam więcej energii – paradoksalnie przez zwolnienie.

Jeśli chcesz też spróbować, zacznij od tego:
  • Nie dotykaj telefonu przez pierwsze 15 minut po przebudzeniu.

  • Wypij coś ciepłego bez żadnych rozpraszaczy.

  • Zrób jeden głęboki wdech przy otwartym oknie.

  • Zapisz choć jedno zdanie: „Dziś chcę…”

  • I przypomnij sobie: to Twój dzień. Nie ich.

Dom nie musi mieć ścian. Dom może zaczynać się od poranka, który nie boli.

Nie musisz mieć wszystkiego poukładanego. Wystarczy jeden kubek ciszy, jedno spojrzenie przez okno, jedno „Dziś chcę...” zapisane dla siebie.

Niech poranki będą Twoim nowym domem.